Jezus w popkulturze: między sacrum a profanum
Scena z filmu Life of Brian Monty Pythona, gdzie tłum błędnie bierze przypadkowego człowieka za Mesjasza, może wydawać się bluźniercza. Ale paradoksalnie, ta komediowa przesada trafniej niż niejeden pobożny film pokazuje, jak łatwo ludzie wypaczają prawdziwe przesłanie Ewangelii. Właśnie takie nieoczywiste przedstawienia w kulturze popularnej często najgłośniej prowokują do dyskusji o wierze.
Weźmy Pasję Gibsona – kto by pomyślał, że film zrobiony w starożytnym języku aramejskim stanie się globalnym fenomenem? Albo Ostatnie kuszenie Chrystusa Scorsese, które wywołało tak gwałtowne protesty, że w niektórych kinach trzeba było wystawiać ochronę. To pokazuje, że postać Jezusa wciąż elektryzuje, nawet w zlaicyzowanym świecie.
Od Biblii do Marvela: Chrystus jako superbohater?
Gdy przyjrzeć się dokładnie, wątki ewangeliczne przewijają się w najmniej oczekiwanych miejscach. Neo z Matrixa to przecież współczesna wersja Chrystusa – wybraniec mający zbawić ludzkość. Podobne motywe znajdziemy w Avengerach, gdzie Iron Man poświęca się dla ratowania świata. Jak mówił mi kiedyś jeden ksiądz, który prowadzi kino studyjne: Dziś młodzież nie chodzi na katechezę, ale chłonie te archetypy z popkultury.
Najciekawsze jest to, jak ewangeliczne wątki mutują. W Jesus Christ Superstar mamy rockowego Mesjasza, w Dogma Kevina Smitha – upadłego anioła grającego w hokeja. A kto pamięta japońskie anime Saint Young Men, gdzie Jezus i Budda wynajmują razem mieszkanie w Tokio? Te interpretacje mogą szokować, ale pokazują żywotność chrześcijańskich motywów.
Instagramowy Jezus: świętość w epoce social mediów
Najnowsze seriale jak The Chosen idą o krok dalej – tu Jezus jest relatable, jakby to powiedziała Gen Z. Uśmiecha się, żartuje, ma ludzkie słabości. Pewien znajomy duszpasterz narzekał mi ostatnio: To już nie Syn Boży, tylko taki influencer z czasów rzymskich. Ale może właśnie dzięki takim przedstawieniom młode pokolenie na nowo odkrywa Ewangelię?
Co ciekawe, fenomen Biblijnych memów na Facebooku pokazuje, że nawet w najprostszej formie internetowego humoru tkwi głód duchowości. Wystarczy spojrzeć na popularność przeróbek Ostatniej Wieczerzy z postaciami z Gwiezdnych Wojen czy Simpsonów. Jak mówił Papież Franciszek: Lepiej Kościół na ulicy niż muzealny eksponat.
Czy Jezus z Netflixa to jeszcze Jezus z Nazaretu? Może pytanie powinno brzmieć inaczej – gdzie kończy się profanacja, a zaczyna twórcze odczytanie Dobrej Nowiny w nowych czasach. Jak mawiał Chesterton: Tradycja to demokracja umarłych. A jeśli tak, to kultura popularna stała się współczesną agorą, gdzie toczy się żywa dyskusja o tym, co znaczy dziś być chrześcijaninem. I chyba o to chodzi – żeby Ewangelia nie została zamknięta w złoconych ramkach, ale wciąż pulsowała życiem, nawet jeśli czasem w kontrowersyjnych formach.